W trybie ekspresowym przemknęła przez parlament trzecia już poselska nowelizacja ustawy o odnawialnych źródłach energii (uOZE). Wpisuje się ona w już 6-letnie kalendarium prac nad projektem i ustawą, które zasadniczo jest historią psucia prawa i chaotycznych prób jego „naprawiania”. W tej szybkiej i niespodziewanej nowelizacji (równolegle od miesiąca procedowana jest już czwarta, tym razem rządowa i bardziej kompleksowa nowelizacja uOZE i na niej branża skupia teraz uwagę) chodziło o zasady ustalania cen i zakupu świadectw pochodzenia (popularnie określanych jako „zielone certyfikaty”) jakie dostają producenci energii z OZE. Świadectwa pochodzenia energii zobowiązane są umarzać spółki obrotu energią, w większości należące do państwowych koncernów energetycznych lub (alternatywnie) wnosić na konto funduszu ekologicznego tzw. opłaty zastępcze.
Zaproponowane w nowelizacji obniżenie opłaty zastępczej zmniejszy nadzieje na przyszły wzrost obecnie niezwykle niskich cen zielonych certyfikatów i realną poprawę sytuacji wytwórców energii z OZE, pogłębi straty (odpisy) w kredytujących inwestycje bankach, ale obniży koszty koncernów energetycznych i być może częściowo zasili fundusz ekologiczny. Na jakie jednak cele przeznaczone zostaną kwoty z ew. zasilenia nie wiadomo (a należy zwrócić uwagę, że co do zasady środki te miały zostać przeznaczone na wsparcie rozwoju OZE). Ewentualne roszczenia większych wytwórców energii z OZE (np. z powodu naruszenia praw nabytych i niezgodności z prawem UE) po nowelizacji zostaną przeniesione z koncernów na skarb państwa. Przy tej okazji warto skupić się bardziej na procedurze uchwalania zmian w prawie i na momentami bulwersującej dyskusji wokół nowelizacji.
Poselskie projekty ustaw są zagadką (nieznany autor i brak odpowiedzialności) ale i zmorą gdy dotyczą spraw technicznie złożonych o dużych skutkach społecznych i gospodarczych. Przechodzą szybką ścieżkę legislacyjną bez oceny skutków regulacji i jej wpływu na poszczególnych interesariuszy, uzgodnień międzyresortowych i bez konsultacji społecznych. Senat uchwalił nowelizację uOZE w wersji poselskiej zgłoszonej do Laski Marszałkowskiej w dniu 12 lipca. Formalnie poselską propozycję w Sejmie i w Senacie tradycyjnie objaśniało, odpowiadało na pytania parlamentarzystów i jak zwykle skutecznie broniło przed poprawkami i zarzutami opozycji (wnioskami o odrzucenie projektu) Ministerstwo Energii (ME). Debata w Senacie odbyła się w złym stylu, przy braku jasności intencji nieznanych autorów projektu, przy pomijaniu interesów słabszych i dyskredytowaniu nieobecnych środowisk OZE. W efekcie tym razem także pięcioro senatorów partii rządzącej w końcowym głosowaniu nie poparło nowelizacji, w tym dwójka Wicemarszałków Senatu.
Czujni dziennikarze (Rzeczpospolita, Wysokie Napięcie, Gram w Zielone) wykazali, że prawdopodobnie to nawet nie ME (na pewno nie posłowie) przygotowało projekt zagadkowej nowelizacji, ale jeden z państwowych koncernów, zobowiązany do zakupu certyfikatów na podstawie wcześniej zawartych umów z wytwórcami energii z OZE. Umowy były dobre dopóki koncern na nich zarabiał (ceny zakupu certyfikatów były niższe od opłaty zastępczej) , ale przestały takimi być, kiedy ceny certyfikatów spadły i trzeba było znaleźć skuteczny sposób na wyplątanie się z wcześniejszych zobowiązań wobec niezależnych (od koncernów) wytwórców energii z OZE.
Całą tę sytuacje wymownie przedstawił obecny na debacie senackiej Prezes Urzędu Regulacji Energetyki Pan Maciej Bando: „w Polsce jest 5, 6 gigantycznych firm, które koncentrują się na obrocie energią elektryczną, (…) należą do skarbu państwa. I to są właśnie ci, którzy dysponują tymi kontraktami, do których muszą dzisiaj dopłacać. Mamo, tato, ratuj! Ratuj, bo zbankrutuję! No więc mama i tata ratuje”. Mówiąc „mamo, tato” prezes Bando miał na myśli ME, która jest dominującym współwłaścicielem największych 4 z tych „gigantycznych firm”, a jednocześnie faktycznie (tak jak np. w przypadku trzech dotychczasowych nowelizacji uOZE) steruje procesem legislacyjnym i faktycznie stanowi prawo także dla znacznie mniejszych partnerów „swoich” koncernów (tu: stron umów). Pokrzywdzeni w tym przypadku to operatorzy instalacji OZE, w tym np. spółki celowe firm zagranicznych, ale przede wszystkie mały polski biznes, osoby indywidualne i rolnicy, którzy zdecydowali się w systemie świadectw pochodzenia zainwestować w OZE. Niestety systemem rządzi od lat zasada Pareto – mniejszość uczestników generuje większość obrotu i to ich interes liczy się w procesie stanowienia prawa.
- Pełen wpis na Odnawialnym Blogu