To kluczowe pytanie, spóźniona ucieczka przed kosztami przejściowo pociągnie bowiem za sobą dodatkowe, kumulujące się koszty, które trzeba kiedyś ponieść. Jeżeli tego typu pytanie było stawiane, to tylko w taki sposób, aby w końcu palcem wskazać która państwowa spółka energetyczna kosztem kolejnej inwestycji obciąża swój bilans (czasami za tym krył się też wkład nieświadomego podatnika: finansowanie z kapitału firmy państwowej, gwarancje państwowe). Podejmując końcowe decyzje inwestycyjne o budowie bloków energetycznych Opole, Kozienice, Turów, Jaworzno, a ostatnio także Ostrołęka, czy też decyzję o kontynuacji projektu EJ Żarnowiec, nikt nie przedstawiał wpływu tych wydatków (łącznie z tymi planowanymi można się doliczyć 100 mld zł) na koszty energii elektrycznej dla konsumentów energii (do tej pory nieświadczonych zagrożeń), nie szukał tańszych alternatyw, których nie brakuje gdy mowa jest o dostawach energii w latach 2021-2050. Wiadomo było, że przy cenach energii na poziomie 150-200 zł/MWh, do jakich przyzwyczaili się konsumenci, „tani” biznes węglowy się „nie spina”. Koncerny w swoich węglowych biznesplanach oczekiwały cen energii wynoszących co najmniej 250-300 zł/MWh, a przy biznesie atomowym 350-400 zł/MWh. Ale odbiorcy energii o tych założeniach nie wiedzieli. Nie było też przedmiotem refleksji to, że system bankowy nie da długoterminowych kredytów na wysoce ryzykowne przedsięwzięcia, a finansowanie z kapitału i zysku firmy energetycznej od razu przenosi się na taryfy dla odbiorców energii, bez możliwości rozłożenia kosztów na wiele lat. Do zamknięcia jakiejkolwiek dyskusji wystarczyło jednak stwierdzenie, że każda z tych inwestycji oddzielnie (!) ma bezalternatywnie (!) zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju. Ale nawet to założenie też nie było na bieżąco weryfikowane (wzrost importu węgla z Rosji, ryzykowny spadek w systemie energetycznym mocy dyspozycyjnej elektrowni cieplnych w okresie lata).
Pytanie o sprawiedliwy podział przyszłych kosztów w energetyce z pewnością nie należy do łatwych. Sprawiedliwości trudno się doszukać obecnie. Nie wchodząc w szczegóły, można łatwo zauważyć, że za energię elektryczną już od szeregu lat najwięcej płacą mali odbiorcy przemysłowi, przyłączeni do sieci niskiego napięcia i korzystający z taryf grupy C (chodzi o ok. 1,5 miliona odbiorców). Część małych firm korzysta z taryf grupy B, gdzie koszty zaopatrzenia w energię są też wysokie i wysokie jest ryzyko ich dalszego znaczącego wzrostu. Proporcjonalnie najmniej za energię (za MWh) płacą duże firmy korzystające z taryf grupy A (wynika to z ich wysokiej pozycji handlowej i pewnych ulg w opłatach i podatkach za energię dla przedsiębiorstw energochłonnych) oraz gospodarstwa domowe korzystające z taryf grupy G (odbiorcy chronieni przed nadmiernymi podwyżkami dzięki taryfowaniu). Mówienie o sprawiedliwości to jednak nie tylko relacje pomiędzy grupami taryfowymi, to też kwestia siły nabywczej gospodarstw domowych oraz konkurencyjności firm krajowych i rolnictwa w stosunku do firm zagranicznych. Okazuje się np. ze małe firmy i towarowe gospodarstwa rolne w Polsce zużywające poniżej 20 MWh energii elektrycznej rocznie, już w 2015 płaciły więcej za energię niż takie same firmy w Niemczech (przy zupełnie innych przychodach), a w 2016 roku lata temu płaciły już o 22% mniej.
Więcej na odnawialny.blogspot.com